Ciekawy jestem czy na pewno wystarczy czasu i energii, by pośród drobiazgów bardziej koniecznych próbować od czasu do czasu coś tutaj wrzucić. Czyli aby o niektórych historiach można było jeszcze czytać. A z tym bywa różnie. Tak jakby nie zawsze się chce… Chociaż jakby nie było to chęci nadal jednak są, więc nie odpuszczam. No i sporo pomysłów. Poza tym jakieś plany i cele wizualizują na horyzoncie, więc bankowo będzie o czym pisać. Jak na razie dominuje względny spokój. Z outdoorowych szaleństw zostało nie zbyt wiele. Oprócz roweru którym jeżdżę całkiem sporo, na uwagę zasługuje chyba tylko geocaching. I ten wpis będzie znów właśnie o tego typu zabawie.
Jeszcze latem i początkiem jesieni zanim namnożyło się co nieco przeszkód czasami dało się zachęcić rodzinkę i razem gdzieś wyskoczyć.
Zresztą jak już gdzieś się szło, to przy okazji można było poznawać jeszcze lepiej okolice. Jak chociażby Pomnik Trzech Mieczy (Sverd i Fjell) upamiętniający bitwę pod Hafrsfjord z 872 roku…
Poza tym w wypadach brali niekiedy udział większe grupki dzieciaków…
Lub bywało także, iż próbowałem pokazać chociaż ułamek tej zabawy niektórym znajomym.
Jak chociażby podczas tego, wyjątkowo sprzyjającego aurą dnia, gdy dosyć spontanicznie ruszyliśmy z Krzyśkiem na Lifjell.
Czasami by wyłowić kesza trzeba było trochę bardziej się postarać.
Generalnie fanu przy tejże zabawie jest całkiem sporo. Kesze mogą być przeróżne. Ich umiejscowienie także może być wszelakie. Wszystko zależy od pomysłowości uczestników gry…
Jak widać powyżej bywają takie które posiadaczom w miarę sprawnego odbiornika gps nie powinny przysporzyć najmniejszych problemów. To jednak tylko pewna część… Na szczęście dla chcących trochę bardziej powalczyć gra ta gwarantuje różne poziomy trudności. I cały czas może zaskakiwać.
W moim przypadku chociaż wcale nie byłem tematem przynudzony, to musiałem zrobić sobie przerwę. Początek roku i nastąpił jednak nowy zryw. Ze świeżą energią zabrałem się za realizację pomysłów. Najczęściej jest to jednak totalny spontan, gdyż tutaj pogoda, szczególnie zimą potrafi zniweczyć wszelkie śmiałe plany.
Jakoś w pierwszych dniach stycznia wstrzelając się w dzień bez opadu znaleziony został pierwszy noworoczny kesz…
Dalej w przewadze były raczej solowe akcje, dopóki nie zjawił się u nas z wizytą kumpel. Poprzedniej zimy był już tutaj ze swoją rodzinką. Niestety wtedy aurę mieli wyjątkowo nieatrakcyjną. Jednakże jak widać niektórych deszcz wcale nie odstrasza. Tym bardziej że poprzednim razem pokazałem mu na czym polega włąśnie geocaching, po czym temat tak go wciągnął, że tym razem wizyta była zdecydowanie pod znakiem keszowania. I by móc podjąć kilka skrzynek trzeba się było trochę nagimnastykowac. A to nawet lubimy…
Ponieważ te cztery bardzo intensywne dni, to nie tylko łażenie po drzewach wybraliśmy się również na spacer wzdłuż morskiego brzegu. Keszownie na wybrzeżu z reguły jest całkiem ciekawe samo w sobie. Nam jednak natura zafundowała coś więcej. Sztorm jaki nawet na Morzu Północnym bywa rzadko. Tutaj robił wrażenie, a co dopiero musiało się dziać bardziej na północ, gdzie zbliżanie się do brzegu było mocno odradzane.
Za jakiś czas wrzucę tutaj być może kilka zdjęć z tego przedstawienia…
Dzisiaj rządzi jednak geocaching, a zlezienie kesza w takich warunkach bywało niekiedy dosyć utrudnione.
Spektakl wyjątkowo ciekawy. A zresztą pomyśleć, iż dorośli ludzie bawią się jak dzieci 🙂
I to tylko maleńka, nieznaczna cześć tego co ma do zaoferowania świat. Trzeba tylko po to sięgnąć. Na początek może być więc geocaching…
Dobrze, ogarniaj się i zajmij tym co w życiu najważniejsze.
Cały czas się ogarniam 🙂 i już tak jakby bankowo wiem co jest w życiu najważniejsze…