Być może duże zainteresowanie jakim cieszą się dzisiaj tak zwane „sporty ekstremalne”, to wynik przejściowej mody, która wkrótce nie powodując już takiego ogólnego szału zaniknie. Popularność bowiem zabawy z pod znaku adrenaliny sięga obecnie zenitu. Sprzęt i wszelkie ułatwienia są na wyciągnięcie ręki. Wielu więc próbuje. Niektórzy po krótkiej fascynacji rezygnują z łatwością przechodzą do porządku dziennego. Inni odpuszczają jeszcze łatwiej. Zaraz po pięciu ulotnych minutach „sławy” na fejsie. Lans to wcale nie tak rzadki powód, by się w to zagłębić.
Są jednak tacy, dla których znaczy to coś więcej i sięga dużo głębiej. Czasami ocierając się o pewnego rodzaju obsesje szybko stając się niczym innym, jak stylem życia.
Poniżej przedstawiam kilka obrazków, na których znalazło się paru całkiem pokręconych zawodników sprawiających wrażenie, że to co robią jest dla nich bez wątpienia czymś więcej niż tylko chwilową zajawką.
Na początek B.A.S.E. Nie będę się rozpisywał czym to się je, bo kiedyś już o tym trochę napisałem tu . A wygląda to mniej więcej tak:
Góra Kjerag to miejscówka doskonale znana każdemu entuzjaście tego typu skoków, których podobno wykonuje się stąd więcej, niż z wszystkich klifów świata razem wziętych. Przy sprzyjającej aurze spotkanie tam skoczków wcale nie jest takie trudne.
a to taki przed skokowy żółwik
i windsuit w stanie spoczynku
a tu już base jumping pełną gębą
Moje przybycie na Kjerag było tym razem sprowokowane czymś trochę odmiennym. Nadarzyła się bowiem okazja podejrzenia w akcji skoczków zupełnie innego formatu. Tym bardziej zachęcającym był fakt, iż prym w tej nieprzeciętnej zabawie wiodą Polacy. Panie i panowie nasz narodowy patent – dream jump!!!
Na czym polega odmienność tych skoków od np. bungie to się rozpisywać nie będę. Lepiej zajrzeć tu.
Tak się składa, że ekipa popularyzująca w Polsce tego typu skoki postanowiła pójść krok dalej realizując projekt „W 80 skoków dookoła świata”. W efekcie pierwszą edycję i jednocześnie bicie rekordu świata zorganizowano tutaj, w Norwegii.
Nie byłbym chyba sobą gdybym będąc prawie na miejscu nie spróbował zasmakować klimatu. Nasze skoki wahadłowe, to chociaż nie to samo, to może kiedyś… Kto wie? Przyjdzie i czas na dream… A tymczasem czerpie inspiracje.
Z racji, iż na jeden skok potrzeba sporo czasu, tak więc podejrzeć mogłem ich dosłownie kilka. Powstał więc dylemat. Kręcić film, czy robić foty. Wypośrodkowałem, więc zdjęć z samych lotów nie ma zbyt wiele. Pocieszam się, że jeśli starczy energii, to coś z tego zmontuje, bo materiału coraz więcej.
Sam swobodny lot, to niby kilka sekund, ale ogarnięcie układu, a później wciąganie delikwenta i robi się z tego spore przedsięwzięcie.
A tutaj tak jakby sam dream jump był zbyt banalny chłopaki dołożyli jeszcze slackline.
Wspomniany slackline to taka wyższa szkoła równowagi. Nic dodać, nic ująć…
A to taki bonus ukazujący trochę gadżetu przydatnego by upamiętniać tego typu chwile
No i tak na koniec. Jeszcze jeden bonus…
I to byłoby tyle. Pozdrawiam wszystkich normalnych inaczej 😉