W głowach wielu spośród tych którym wspominaliśmy, że za cel naszego rodzinnego wyjazdu obraliśmy Gruzję pojawiały się ciemne barwy. I to nawet zanim świat obiegły powodziowe historie, a przy okazji wymyte z zoo zwierzaki. Hipopotam na ulicy, czy pingwin w rzece jeszcze dosyć delikatne wrażenie mogły robić na mieszkańcach Tbilisi i całego świata, ale niedźwiedzie, czy chociażby biały tygrys pobudzały bardziej wyobraźnię. szczególnie gdy pojawiła się wieść, ze wokół bywali już tacy, dla których bliskie spotkania z tego typu uciekinierami miały mało pozytywny finał.

Bliskość Rosji i co za tym idzie wojny przestały być więc głównymi wizjami rysowanymi nam przez innych. Czeczenia, Osetia, czy Abchazja kojarzą się bowiem tylko z jednym. To nic, ze nie mieliśmy zamiaru stawiać tam kroku. Dla laika sama nazwa Gruzja, to miejsce gdzie ja bym tam nigdy nie pojechał… Zresztą co jak co, ale nie odstraszało to nas zbytnio. Szczerze powiedziawszy mnie bynajmniej nie odstraszalo ani troche. Wiadomo mając za towarzysza kilkuletnią dziewczynkę trzeba bardziej uważać. A poza tym czasy gdzie wyjazdy musiały być podyktowane trochę większa ilością emocji przeszły przynajmniej na jakiś czas do historii. A zresztą z tego co za mną jestem wyjątkowo zadowolony. Poza tym rozsądek zalaczyl sie jak nigdy. Pomimo iż tytuł wpisu podpowiada coś innego 🙂 Ale to chyba z sentymentu, bo kiedyś słowa te były jednymi z ulubionych cytatów zapożyczonych z muzycznego świata.

W przypadku obecnego wyjazdu chyba tylko w jednej chwili przystając na zaproszenie do domu pomyślałem, że owego rozsądku jest mi trochę jednak brak. Będąc w towarzystwie czteroletniego szkraba trzeba odpuszczac pogaduchy z lokalsami na krawężniku, przy piwie. Fakt, jakoby trzeba było na tutejszych mieszkańców uważać i nie wchodzić im w drogę, jest przynajmniej z mojego punktu widzenia totalnym błędem. Z cała pewnością kraj mogę polecić!!!

A zaczęło się całkiem zwyczajnie. Jak zawsze…

zaraz ruszamy Tani przelot wizzerem z Katowic do Kutaisi i lądujemy. Z lekkim opóźnieniem, ale to nawet lepiej, gdyż poranek zrobił sie przez to mniej wczesny.

Miasto nie zatrzymuje nas jednak na długo. Ruszamy w góry. Kilka pierwszych spojrzeń na jakby nie było trochę mało europejski kraj.

kutaisi   Pierwsze starcie z wypełnioną do granic marszrutką. Dodatkowo w większości rodakami. I to nie tylko tymi, którzy przylecieli z nami tym samym samolotem.

przed startem pierwszą marszrutkąSzybko przekonaliśmy się, że my jako nacja jesteśmy tutaj wyjątkowo mile widziani. Polacy wiodą zdecydowany prym, wśród odwiedzających Gruzję.  Jesteśmy jakby wszędzie.

Wystarczyło w hostelu, w Tbilisi rozejrzeć się wokół.

hostel w Tbilisihostel w TbilisiAlbo gdziekolwiek na ulicy.

ulica w TbilisiZresztą zapuszczając się gdzieś dalej poza miasto, było podobnie. Jak chociażby w Ushguli.

ushguliWracając jednak do tego jak po kolei wyglądał nasz trip. Na starcie celownik skierowany był na takie gruzińskie Zakopane, czyli  Mestie. Pakujemy się więc w marszrutke, bo czekało nas 200 kilosów jazdy przez góry.

IMG_3661 Tak więc dotarliśmy do Swanetii, niezurbanizowanej, górskiej krainy i jej stolicy Mestii, którą rekomendowali, by tam wpaść forumowicze z travelbitu ( a skąd by indziej? 🙂 )

Rezerwowanie spania nie było w zupełności potrzebne. Jak zresztą wszędzie, gdyż w tego typu krainach tak już jest, że gdy tylko pojawia się ktoś z plecakiem oferty słychać zewsząd. Jednakże już na starcie zafundowalismy sobie delikatne komplikacje. Poznana po drodze grupka trochę od nas starszych, bardzo sympatycznych rodaków zaproponowała „pewne”, ale jeszcze nie sprawdzone miejsce do spania. Brak możliwości dodzwonienia się do podobno dobrego znajomego gruzina, który nakręcił ten hotel zmusiła nas do odwrotu i poszukania czegoś innego. W efekcie trafiliśmy pod ten sam dach co para innych znajomych z marszrutki.

A takie widoki mieliśmy prawie z okna.

MestiaMestia

Pierwszy dzień upłynął pod znakiem mocnego restu, którego potrzebowaliśmy chyba wszyscy. Uznaliśmy, że na początku nie będziemy fundować sobie żadnych przesadzonych wyskoków. Ten dzień należał do Lili, która miała szanse poznawać lokalsów w podobnym wieku.

IMG_3710IMG_3763w drodze do Mestii

Co jak co, ale na brak polskojęzycznego towarzystwa nie mogliśmy narzekać. W efekcie najbardziej wspólny język ( szczególnie po gruźińskim winie ) znaleźliśmy z dwójka ambitnych górołazów, którzy po przeczytaniu książki o Swanecji uznali, że można tu włoić jakąś fajna górkę. Rozpoczęcie pól roku wcześniej przygody z górami, na koncie najwyższe Rysy ( 3 tygodnie przed wyjazdem w Kaukaz ) i przeskok na niezbyt trudny techniczne, ale wymagający czterotysięcznik, to nie aż taki banał. Zawsze lubiłem tego typu akcje i dlatego mam wrażenie, że z takimi zawodnikami nadaje na podobnych falach. I chociaż z energią po ostatnich przejściach jest u mnie krucho, to muszę szczerze przyznać, że przez jakieś 3 miechy od kupna biletów próbowałem wynegocjować z Justyną przyzwolenie na jakąś górska akcje. Argumentów w stylu, że to ma być rodzinny wyjazd nie bardzo mogłem sforsować. Dlatego się poddałem… I jakoś tak wyszło że, bez tego także było pięknie. A zresztą chwile potem przypomniałem sobie historie o wejściu na Kazbek w skarpetkach z dawnego bloga roku, które górskie środowisko krytykowało równo. Jakby nie było odstawiłem parę numerów w swoim życiu, ale na 5 tysięcy w spodenkach bym nie polazł.

Mestia nawet podeszła, ale najbardziej ( ogólnie w czołówce całego wyjazdu ) spodobał się nieplanowany wypad do Ushguli. Tak w ogóle, nie ma się czym zbytnio chwalić, ale tak byliśmy nieprzygotowani, że tej najwyżej położonej ( lub jednej z najwyższych ) wiosce w Europie nawet nie znaliśmy. A miejsce przypadło nam bardzo do gustu. Na pewno zasługa w tym aury, która nawet dopisała. A dojazd tam to przeprawa droga bez asfaltu spora ilość kilometrów. Poza tym w tle, pomimo chmur przebijała się Szchara – najwyższe wzniesienie Gruzji.

UshguliUshguliokolice UshguliUshguliokolice Ushguliokolice UshguliUshguliokolice Ushguliokolice Ushguli

Z racji iż nasz maluch lubi wszelakie stworzenia, na nudę nie miała okazji sobie ponarzekać, gdyż cały czas coś wpadało jej w ręce.Ushguliznaleziona w Ushguli płaska żaba

A po powrocie na chwile do Mestii także było podobnie, gdyż na czworonogi różnych gabarytów można było natrafić praktycznie wszędzie.

Mestiaokolice Mestii

Pomimo iż góry cenie trochę bardziej niż morze, to plażowy chillout tez się czasem przydaje. Tak wiec po kilku dniach wyemigrowalismy w stronę wybrzeża. Wylądowaliśmy oczywiście w zupełnie nieplanowanej miejscówce. Ta okazała sie nietypowa. Piasek niby był, ale koloru czarnego. Zabawa przednia, jakieś wspólne pływanie, ale zbyt długi pobyt by mnie chyba znudził.

plaża w UrekiIMG_4032

Ponieważ plażowanie trwało krótko nie zdążyliśmy się znudzić.

plaża w Urekiplaża w Ureki

Po dwóch nockach sunęliśmy jednak dalej.

wzdłuż Morza Czarnego

W Batumi, sporym mieście, trochę odmiennym od pozostałych w Gruzji, największym po tej stronie Morza Czarnego zatrzymaliśmy się tylko na chwile. Gruziński obiad, spacer wzdłuż jednej z ulic i spokojnie jedziemy dalej.

obiad w Batumi

Uznaliśmy, że następny odcinek spróbujemy przeskoczyć bez pomocy marszrutek. Tak więc zaczął się autostop pełną gębą. Już dawno skończyły się czasy, by jeździć w ten sposób głównie z powodu próby przyoszczędzenia hajsu. Tym bardziej w Gruzji, gdzie transport publiczny nie należy do drogich. Stop to zdecydowanie coś więcej… Ponad to w tym kraju najczęściej po minucie stania przy drodze siedzieliśmy już w jakimś pojeździe. Jazda w ten sposób w naszym przypadku wypadła więc świetnie. To pewnie zasługa najmniejszej uczestniczki eskapady.

A zresztą spotkaliśmy. się wielką z życzliwością tamtejszych mieszkańców. I niejednokrotnie była ona bankowo szczera. Bez potrzeby otrzymania czegoś w zamian. W wielu krajach ma sie wrażenie, ze ten szeroki uśmiech wyrysowany jest z konkretnych powodów. Jak to mawiają „biznes to biznes”. Oczywiscie nie wszędzie i nie wszyscy. W Gruzji jednak w ogóle tego nie poczułem.

stop na Drodze Wojennej

Chociaż zdjęcie powyżej jest zrobione na Drodze Wojennej, gdzie trafiliśmy później, to jeszcze w Batumi nie wiedzieliśmy co podpowiada to wyrysowane na twarzach ludzi zdziwienie. Widać, że góry, serpentyny i droga sięgająca na ponad 2 tysiaki nad poziom morza, ale jakoś nie bardzo chcąc iść na łatwiznę olaliśmy przejazd marszrutką dookoła. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas droga ze sporymi brakami w nawierzchni. I mgła jaką nie wiele razy w dotychczasowym życiu mieliśmy okazje oglądać. Widoki nas więc ominęły.

Ale jeszcze wcześniej nadeszła chwila, by przekonać się na poważnie jak tutaj wygląda stop. Choć były momenty z dala od cywilizacji, a także bez ciśnieniowe skorzystanie z marszrutki, to szło całkiem nieźle.  Na początek zxnów ekspresowo złapany stop. Tym razem kończący się w domu kierowcy. Ponownie kilka łykow wina, a co za tym idzie lekka różnica zdań w naszej małej grupce. Chyba jedyne na tyle burzliwe spięcie, bo na całym wyjeździe bez trudu godziliśmy się na nasze pokręcone pomysły. U nas podróż wpływa wiec całkiem dobrze na relacje.

stopem do Wardzina stopie do Wardzi

Wardzia czyli skalne miasto-klasztor, to następny przystanek na naszej drodze.

Wardzia

Wstępnie nastawiałem się na spanie w namiocie, bo przecież po coś tego typu gadżet tu przytargaliśmy. Poza tym po zafundowaniu moim dziewczyna poprzedniej nocy najmniej sympatycznego noclegu na tej eskapadzie obiecałem godzić się na wszystko łatwiej. Tak też się stało. Kusząca oferta wbicia się na nockę do ukrytego gdzieś w górach geasthousu wzięła górę. A więc cały nasz sprzęt biwakowy musiał jeszcze poczekać. Po niezbyt przyjemnym doświadczeniu z poprzedniej nocy, gdzie kobiecie na łazienkę trudno było nawet spojrzeć, ta miejscówka na starcie także zadziałała odpychająco. Wnętrze i gościnność gospodarzy szybko poprawiła zszargany delikatnie nastrój. Widać po książce wpisów, ze nie tylko nam sie podobało. To była Prawdziwa Gruzja.

w geasthousie - okolice Wardzii

Próbując przeskoczyć do Tbilisi tym razem dla odmiany wybraliśmy marszrutke. Wyjątkowo nowoczesna, przestronna i cena też nie działała odpychająco. Dystans do przejechania to ponad 230 kilosów, a zapłacić trzeba było za dorosłą osobę 6 lari (GEL), czyli jakieś 10 złotych. W zależności jaki mamy obecnie kurs…

Będąc już przy pieniądzach, co ważne w tym kraju naszej córce musieliśmy płacić tylko za jedzenie ( i to nie zawsze 🙂 ), gdyż spanie i wszelaki transport miała gratis.

w drodze do TbilisiA w oczekiwaniu na marszrutkę czas można było spędzić na robieniu śmiesznych min.

Achalcichejeden z poranków

Tbilisi, jedno z najstarszych miast świata, to następny przystanek na naszej drodze. Tym razem kotwice zarzucamy w hostelu. Na dodatek w takim całkiem stylowo backpackerskim. Międzynarodowe, młode towarzystwo. Pośród tego, czujący się nawet nieźle w tym wszystkim nasz zabawny i wiecznie szczęśliwy czterolatek.

I po minionych dniach rest był jakby bardziej niż potrzebny.

rest w hostelu

A Tbilisi? Dawno w żadnym mieście nie poczułem się aż tak dobrze…

TbilisiTbilisiTbilisiTbilisi

I wreszcie znalazła się chwila, by spróbować gruziński snickers – Churchkhela

Tbilisi

Oczywiście jedno z must see podczas pobytu w Tbilisi, czyli wjazd kolejką gondolową na punkt widokowy z którego można spojrzeć na miasto. Koszt wjazdu na górę w który na początku nie jest łatwo uwierzyć – 1 lari 🙂 Oczywiście małe dzieciaki całkiem za free..

TbilisiTbilisi

Ogólnie jednak ponad 40 na plusie, wiec już po dwóch nocach zarządzamy ewakuację.

A że temperatura i gwar metropolii nie wpłynęły zbyt efektywnie na samopoczucie zmęczenie wzięło górę.

w drodze do Kazbegi

Po przebudzeniu okazało się, że nasz maluch czuje się czasem mniej szczęśliwy. Będąc w drodze bywa przecież różnie.

w drodze do Kazbegi

Droga Wojenną docieramy pod słynny pięciotysięcznik Kazbek. Wspominałem już, że przez chwile całkiem realnie patrzyłem na opcje wejścia na szczyt. Przegrywając negocjacje dotarło do mnie, że daleko mi jeszcze do pełni sił.  Może kiedyś? Wyjazd i tak satysfakcję dał pełną. Wiec luz…

A tymczasem w wiosce u stóp tej góry wbiliśmy się na chwile do Iry. Warto było dla samego widoku z sypialni.

IMG_4373

Poza tym atmosfera znów rewelacyjna. I rekomendacje w książce wpisów zachęciły nas także do obiadu. Mój brzuch już dawno miał dosyć, ale jakoś szkoda było skończyć, gdy stół nadal pełny. To się nazywa jedzenie do syta. Pierożki khinkali i chaczapuri to tylko mała cząstka gęsto zastawionego stołu. I standardowo gruzińskie wino…

Śniadanie podobnie, a czekał nas konkretny dzień, więc raczej z łatwością mogliśmy ewentualna nadwagę zrzucić.

Przed pożegnaniem miejscowości Stepantsminda ( dawniej Kazbegi ) ruszyliśmy jeszcze na spacer do standardowego punktu wizyty w tej części Gruzji. Klasztor Cminda Sameba niezbyt wielu omija.

Klasztor Cminda Sameba IMG_4386jeszcze kawałekw drodze do Cminda Sameba

Do popołudnia wędrowaliśmy po górach podziwiając m.in. najpopularniejszy tutaj samochód – mitsubishi delica.

Mitsubishi Delica

Na koniec Lili przy okazji tworzenia notki do książki wpisów ma szanse artystycznie się wyrazić. No cóż chyba w jej oczach jestem już dziadkiem 😀

książka wpisów

Jeszcze po drodze wpadamy na chwile do muzeum i pędzimy dalej.

muzeum w Kazbegi

Chociaż propozycji wbicia się w marszrutke nie brakowało. Wybraliśmy ponownie autostop… Jak zawsze było ciekawie. Szczególnie gdy jadąc z młodymi ludźmi pod stopami jednego z nich jakby nigdy nic prezentował się kałasznikow.

autostop na Drodze Wojennejautostop na Drodze WojennejOsetia widziana z drogipunkt widokowy na Drodze Wojennej

Następnego dnia przyszedł wreszcie wyczekiwany czas na biwak. Co jak co, ale Lilka często pytała kiedy będziemy wreszcie rozbijać namiot. Aura dopisała i chociaż wokół miejsc do spania pod dachem nie brakowało, to trzeba było wreszcie wykorzystać przytargany ze sobą z polski biwakowy sprzęt. Tym bardziej, ze całkiem to nawet lubimy. Było wiec spanie pod gwiazdami, a przed nami rozciągała się niedostępna i wroga Osetia.

A Justyna miała tym razem okazje pobawić się aparatem.

nareszcie biwaknareszcie biwaknareszcie biwaknareszcie biwaknareszcie biwaknareszcie biwaknareszcie biwakgotowe!po wszystkim buty trzeba wytrzepać

Biwak jak marzenie. Fajnie byłoby wpaść tu jeszcze kiedyś. Może następnym razem zimą…

Gudauri to jakby nie było ośrodek narciarskiwokół Gudauridziewczyny już śpią

W okolicach zamierzałem w jednej ze skrzynek geocachingowych zostawić swój pierwszy podróżniczy przedmiot – travelbug, a potem śledzić jego poczynania na portalu. Tym bardziej, że wyznaczyłem mu sprecyzowany cel. Mianowicie miał dotrzeć droga lądową ( bez korzystania z samolotu ) z Gruzji do Polski. A dokładnie do Jaskinii Niedźwiedziej, w której w kwietniu założyłem skrzynkę. Chciałem przekonać się jak mu pójdzie i ile to potrwa czasu. Już po powrocie do Polski dowiedziałem się, że jednak nie wszyscy traktują tę zabawę zbyt poważnie i użytkownik, który ma już na koncie prawie 5000 (!) skrzynek zabrał go z miejsca gdzie przedmiot zostawiłem i pomimo bardzo czytelnych instrukcji zabrał go do samolotu i poleciał do Finlandii. Bywa i tak.

mój pierwszy travelbug

Niestety pomimo iż w okolicach były, jak na Gruzję, aż 3 skrytki, to kiepskie możliwości wykorzystania GPS-a ( brak zasięgu w moim telefonie ), a nawet znaleziona skrytka, która okazała się zbyt wąska i chociaż udało się ją namierzyć, to nie mogłem fanta tam zostawić.

kesz znaleziony przy Drodze Wojennej

Tak więc powrót do Tbilisi był po części konieczny. A zreszta i tak mieliśmy potrzebę większego restu. Upał zelżał, więc było tak jakby łatwiej. Tylko nasz hostel nie miał już miejsc. Trzeba było przenieść sie 2 pietra wyżej. Ale też było fajnie. 🙂

I jeszcze kilka ostatnich spojrzeń na miasto…

TbilisiTbilisiTbilisiTbilisi

A na koniec cóż można jeszcze dodać. Generalnie podejrzewam, że słowa te dotrą do niebyt wielu. Ale co jak co, to po tym z jakimi opiniami się spotkałem przed wyjazdem, z nieukrywaną przyjemnością będę tą krainę rekomendował jeszcze bardziej. O otwartości i gościnności tamtejszych mieszkańców nie trzeba nawet wspominać. Podobno owa gościnność wyglądała tak kiedyś w Polsce. Szkoda, że w większości przypadków, to już zamierzchła przeszłość.

Żyjemy więc teraz. A dzisiaj, by poczuć jak było kiedyś u nas warto zajrzeć na chwile do Gruzji. Ja ze swojej strony kraj bardzo POLECAM!

………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..

Tym razem napisze trochę o kosztach i pieniądzach. Niektórym się poniekąd wydaje, ze trzeba ich mieć naprawdę sporo, by móc świat oglądać. I chociaż jeszcze tego nie robiłem, poza tym net jest tego pełny, podam przy okazji trochę praktycznych info.

W podróży naciągnąć się po prostu nie daje. Dzisiaj jednakże łatwiej jest mi zauważać różnice, dzielące nas Polaków, czy Europejczyków, od reszty świata. Mam na myśli kwestie tego jakie my mamy możliwości. Poza tym czasy się trochę pozmieniały, świata kawałek widziałem i desperacji, by za wszelka cenę zobaczyć go więcej jakby ubyło. Pomyśleć, ze kiedyś mając 100 euro w kieszeni ruszało się, całkiem w ciemno, bez konkretnego planu poza nasz kontynent, by do domu wrócić po niemalże roku od wyjazdu. Z sentymentem się na to patrzy, a trip który własnie zakończyliśmy wzmaga apetyt jak żadna przejażdżka od dłuższego czasu. Zresztą było na tyle fajnie, że zauważając życzliwość mieszkańców potrafiłem zapłacić za gościnę więcej niż było na początku ustalone. A to mi się jeszcze chyba nie zdarzyło. To tak odnośnie floty.

Do tej pory z racji, kiedyś częstego bycia w drodze negocjacje cenowe były raczej na moja korzyść i nauczony w niektórych rejonach świata, że targować się zwyczajnie trzeba, robiłem to często i z przyjemnością.

I teraz kwestia, czy to tylko z powodu wieku, którego jakby nie było, ale przybywa. Czy może także dlatego iż kraj tak się spodobał, że chęci do negocjacji w nim po prostu nie było.

W opisie naszej dwutygodniowej przygody zdarzyło się mi podać kwotę ile za coś zapłaciliśmy, ale było to chyba tylko dwukrotnie, więc dla zainteresowanych podaje orientacyjne ceny za niektóre usługi.

Walutą obowiązującą w Gruzji jest lari ( GEL ), który obecnie wynosi około 1.70 zł.

Zacznę może od początku, czyli od lotniska w Kuitasi i przelecę trasę, którą pokonaliśmy podając orientacyjne ceny, jakie płaci się za niektóre usługi. Głównie będzie to transport i zakwaterowanie.

Podane ceny najczęściej dotyczyć będą jednej osoby, chyba, że napiszę inaczej, gdyż w przypadku spania tak też bywało. Co ważne nasza czteroletnia córka wszelaki transport oraz zakwaterowanie miała w tym kraju całkowicie gratis.

Na początek trasa z lotniska do centrum Kuitasi – 10 lari. Cena wyglądająca na stałą, gdyż wszyscy płacili tyle samo. Można oczywiście chcąc już na starcie przyoszczędzić przejść 100 metrów na wprost od hali lotniska i złapać marszrutkę za 2 lari lub stopa, który w tym kraju jest bezproblemowy. W kantorze na lotnisku można wymienić tylko euro i dolary. Oczywiście istnieje możliwość zapłacenia za marszrutke karta.

Przejazd do Mestii 20 lari.

W Mestii nocleg bezproblemowo znaleźć można za 15-20 lari. Transport do Uszguli 20 lari w jedna stronę lub 30 w dwie. Biorąc w obie strony ma się 4 godz na pooglądanie tam świata, a kierowca cierpliwie czeka.

Spanie w Ureki ( mała miejscowość na północ od Batumi ) Dwie nocki dla całej naszej trójki – 50 lari.

Następnie do miejscowości Khulo stop. Dalej za 10 lari przejazd na rozstaje dróg koło Vardzii. Dystans ponad 150 km, ale kilka godzin jazdy, gdyż początkowy odcinek w większości pozbawiony asfaltu. W okolicach Wardzii spanie można mieć za 15 lari z posiłkiem i winem. Tutaj z czystym sumieniem polecam spędzić noc u kogoś, kto namierzył nas w Vardzii, a pracuje w tamtejszym kompleksie, więc bardzo łatwo go znaleźć. Wszyscy go raczej znają. Nazywa się Gocha Kavelidze. Numery tel., jeśli ktoś chciałby się w to bawić: (+995) 593388768 oraz (+995)598707563. Widać po książce wpisów, że bardzo chętnie odwiedzany przez Polaków.

Dalej trasa Achalciche – Tbilisi koszt 6 lari.

W Tbilisi główny postój marszrutek w Didude ( taka sama nazwa stacji metra, więc można od razu wskoczyć w taki właśnie środek transportu ) Stamtąd pierwsze z brzegu taxi prosto do hostelu w dzielnicy Rustaveli za 5 lari  ( z 10 minut spokojnego marszu do starego miasta ) Dystans z Didube do Fox Hostel, który również mogę spokojnie polecić ( niezły klimat, sporo młodych ludzi ), to około 8 kilometrów.

Spanie w przestronnym pokoju ( 3 łóżka ) za 50 lari noc. Minuta od McDonalda. To tak jakby komuś znudziło się gruzińskie jedzenie. Koszt jazdy metrem po mieście – 0,5 lari. Dodatkowo trzeba wykupić kartę za 2 lari do której nabija się przejazdy (ile się chce). Wyjazd kolejka gondolowa nad miastem – 1 lari. Oczywiście należy posiadać kartę lub zagadać do kogoś, dać mu 1 lari i wjeżdżać na jego karcie.

Marszrutka do Stepansmida (Kazbegi) – 10 lari. Spanie w Stepansmida 15 lari nocka + 15 lari wyżywienie. I znów rekomenduje miejscówkę, w której można się zatrzymać: Ira&Dato (+995) 599584340 lub (+995) 551003581. W tym przypadku jest także mail: iraguesthouse@gmail.com Warto za całokształt. Wystarczy zerknąć do książki wpisów. Obowiązkowo z jedzeniem.

Transport do klasztoru Cminda Sameba – 10 lari, być może 5. Nie jestem pewien, gdyż nie korzystaliśmy.

Przejazd Tbilisi – Kuitasi koszt 10 lari.

Informacje zamieszczone powyżej, są tylko te z którymi mieliśmy styczność. Dużo innych np. hosteli w Tbilisi ktoś tam w drodze polecał, ale z racji, że nie mieliśmy bezpośredniej styczności, to się nie wypowiadamy, gdyż nie lubię polecać czegoś z czym sami nie mieliśmy styczności.

Kusiła nas trochę opcja przejazdu jakiegoś odcinka pociągiem ( podobno także niezłe cenowo ), ale czasu i ciśnienia w tym kierunku jakoś zabrakło…

Ceny produktów żywnościowych są zbliżone do tych w Polsce. Podstawą na początek może okazać się pospolity w kaukazie chleb – lawasz. Jeden placek – 1 lari. W restauracjach zjemy spokojnie lokalne danie poniżej 10 lari. Bardzo popularne są pierożki khinkali i chaczapuri, czyli placek najczęściej z serem, ale występują również inne odmiany np. z mięsem. Warto spróbować również gruzińską przegryzkę – churchkhela. W zależności od wielkości, można takie coś spróbować już za 1 lari.

Oczywiście w Gruzji jako ojczyźnie wina. Warto także popróbować tego specyfiku. Zresztą jeżdżąc tu i tam okazja ku temu sama się znajdzie. Koszt butelki – od 10 lari w wzwyż. Piwo w knajpie – około 2-3 lari.

To było by chyba tyle…

🙂

norgatur

About norgatur

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll Up