Początek maja, czyli długi weekend nie jest tutaj jakimś specjalnym okresem, gdyż tylko pierwszy maj jest świąteczny. Trzeci to już dzień całkiem normalny. Zreszta w tym roku i tak wypadł w niedziele. Wiec różnica żadna.
Od kiedy pamiętam spędzałem te wiosenne dni na jakimś dłuższym lub krótszym wyjeździe. Najczęściej w górach. Tak było i tym razem. Jakiś wypad musiał po prostu być… Chociaz plan od dwoch miesiecy lekko sie różnił, a w głowie tkwila inna destynacja, to padło na okolice lodowca Folgefonna. Był on jednak nadal prawie w całości pod śniegiem.
Zresztą region przez nas dosyć dobrze znany, ale tym razem padło na partie jeszcze nie oglądane. Poza tym aura dopisała, wiec mieliśmy trzy słoneczne dni. Grupka utworzyła się większa i do naszej trójki dołączyła para znajomych, a z nimi trzech kilkuletnich chłopaków.
Z racji iż norweskie prawo pozwala bez niepotrzebnego stresu rozbijać się praktycznie wszędzie padło na spanie standardowo pod gwiazdami.
Tylko trzy dni, więc braku cywilizacyjnych wygód nawet nie poczuliśmy. A zresztą nasz mały urwis jakoś z tego powodu nie narzeka. Zaraz po przebudzeniu na buzi króluje szeroki banan.
Wiadomo, że przy okazji trzeba było także robić małe spacery.
Generalnie pooglądaliśmy trochę norweskich plenerów.
Na plenery tym bardziej mogłem spoglądać, gdyż za kierownicą od dłuższego czasu rządzi zmiennik.
Chociaż ostatnio w przewadze szukanie keszów, to tym razem temat całkiem w odstawce. Czasu tak jakby zabrakło. Jakieś tam oczywiście siadły, gdy trzeba było godzinę czekać na prom… No ale, przed wyjazdem, dzieciaki miały zapoznawcze keszowanie.
Rundka wokół jednego z jezior w okolicach Stavanger, a przy okazji kilka skrytek znalezionych miedzy innymi na drzewach, w piłeczkach golfowych i w tego typu miejscach.
Poza tym w skrzynkach kilka travelbugów, które powędrowały dalej.
Czy ku uciesze młodszego grona drobiazg który urozmaicił spacer jeszcze bardziej.
I jakby nie było tego typu eskapady pozwalają dzieciakom poznać przyrodę jeszcze bardziej.
A na koniec, powrót w okolice Folgefonna tzn. nie do końca, bo odjechaliśmy kawałek od lodowca, by poprzypominać sobie Trolltunge i jeden z moich wyskoków. Tym razem nie zostawiłem jednak dziewczyn…