Chociaż wypełniony jazdą dzień daleki był do ideału, to poranek szybko rozwiał wątpliwości, czy wybór aby na pewno był słuszny. Trafiliśmy przecież do Siurany. Jednej z tych wspinaczkowych mekk, których można zazdrościć mieszkańcom Półwyspu Iberyjskiego. Rekomendacja pirenejskiej ekipy co do walorów tego miejsca była jak najbardziej wypełniona sensem. I pomyśleć, że nie zadbałem nawet o zabranie najzwyklejszych wspinaczkowych butów… No cóż obiecałem przecież, że ten wypad będzie pozbawiony z mojej strony jakichkolwiek odbiegających od bezpiecznych szlaków wyskoków. Patrząc jednak jak Lilka dzielnie stawia swoje pierwsze boulderowe kroki, to tak jakbym widział nas już jak wracamy tu za 10 lat. Tym razem trochę bardziej wyszpejeni…